Płaska gonka, czyli dokładnie to, czego się można było spodziewać

Właściwie to nie wiem, w którym momencie zdecydowałam, że jadę na Puchar Sienkiewicza i dlaczego. Na pewno miało to miejsce w sezonie zimowym a konkretnie w czasie, kiedy chodziłam na treningi na torze. Jeden z organizatorów i znajomy z toru, Marek, wspomniał o tym wyścigu, potem jeszcze wrzucił info na Fejsa, i właściwie tyle. Zachęciło mnie to, że blisko, że Sienkiewicz, że to pierwsza edycja... Pomyślałam sobie, że pewnie nie będzie dużo ludzi, a przez to może będzie bezpieczniej w peletonie, a w sumie dobrze byłoby "przetrzeć nogę" przed Lubelską Vueltą.




Nie do końca też wiem dlaczego zdecydowałam się jechać na długim dystansie, ale pomysł był chyba dobry - dzięki temu mogłam sprawdzić, jak mój organizm zachowa się na takim wyścigu, zwłaszcza mając w perspektywie dwa etapy o podobnej długości na zbliżającej się Vuelcie.

Im bliżej tego wyścigu, tym bardziej miałam wątpliwości, czy startować. Miałam w pamięci mój jedyny "płaski" start sprzed kilku lat, czyli ŻTC w Mińsku Mazowieckim. Wtedy to było tylko 51km, przy czym zostałam zdublowana i zdjęta z trasy z -1 okrążeniem, a na mecie myślałam, że jednocześnie się porzygam i wypluję płuca. Z "peletonikiem" starszych panów i kobiet open utrzymałam się chyba ze 12 km a potem odpadłam, reszta to była męka (chociaż i tak mi się podobało, ale wiadomo, kolarze to masochiści). Tutaj miałam w perspektywie circa 90km i start w głównej grupie z największymi wycinakami więc zapowiadało się o wiele bardziej masakrycznie. Skoro jednak opłaciłam start to nie warto marnować pieniędzy ;)



Wyścig odbył się na około 23-kilometrowej rundzie, ze startem i metą przy Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej. Przed startem objechałam sobie kawałek rundy, zapoznając się przy okazji z najbardziej "parszywym" jej fragmentem - za skrętem w prawo po pierwszej prostej - najpierw dość dziurawy kawałek asfaltu a potem lekko pod górkę i pod wiatr przez jakiś czas. 

Na starcie ustawiam się dość daleko - jak się potem okazało - to był błąd. Stoję koło jakiejś dziewczyny i zagaduję - ona pierwszy raz. Proponuję, że może będziemy się trzymać razem, zresztą nie bardzo widzę inne panie. Jest nas na tyle mało, że gubimy się w dużej grupie zawodników (choć tłumu nie ma).



Przed kilkoma dniami zastanawiałam się, jak długo uda mi się utrzymać w peletonie. Ha, ha, ha. Dobre sobie. Po starcie od razu z przodu idzie ogień. Peleton... peleton odjeżdża jakby mieli race w tyłkach, po kilkudziesięciu sekundach widać po nich tylko kurz ;) Ja z tego tyłu gdzie się ustawiłam, zapierniczam, ile sił w udach, mając nadzieję, że jak wyrównają tempo to ich dogonię. Na początku jeszcze, jak się oglądam to widzę, że ta dziewczyna ze startu próbuje mnie gonić ale chyba odpuszcza. Ja w każdym razie gonię przez jakiś czas, z jeszcze kilkoma osobami, aż z naszej goniącej luźno grupki formuje się powoli pociąg. Ze dwóch panów z XBOX na góralach, reszta na szosie ale drużyn nie rozpoznaję. Żadnej kobiety. Jedziemy na zmiany, jedzie mi się dobrze i nawet mam wrażenie, że można byłoby szybciej. Dlatego, kiedy od czasu do czasu ktoś z tyłu się wyrywa, staram mu się załapać na koło. Jednak za każdym razem wracamy do naszej grupy.

Do czasu. W końcu z grupy odrywa się jeden zawodnik w białej koszulce i siadam mu na koło. Mocno idzie do przodu i odjeżdżamy ale, jak się okazuje, dla mnie jest zbyt mocno. Odpadam. Nasza grupa mnie dogania i przegania - ja staram się siąść na koło ostatniemu ale zryw z "białym" najwyraźniej nie zrobił mi dobrze bo nie daję rady utrzymać tego - wcześniej komfortowego - tempa. Ze złością patrzę, jak mi powoli uciekają. No cóż, moje niedoświadczenie tutaj wyszło - trzeba było jechać grzecznie na kole z grupą a nie próbować ucieczek, jak się nie ma tyle watów, co potrzeba ;) Odpadam na mniej więcej 20tym kilometrze.  

Końcówka pierwszego okrążenia jest fajna, nieco z górki i z wiatrem. Widząc ich plecy, cisnę z nadzieją, że jednak chłopaków dogonię ale nic z tego. Tak czy siak, jedzie mi się dobrze. Pierwsze kłopoty zaczynają się na tym "parszywym" odcinku - najpierw muszę nieco zwolnić na dziurach a potem tracę siły jadąc pod górkę i pod wiatr. Na końcówce hopki prędkość dramatycznie spada ale po chwili odżywam i dalej jadę mocno, położona praktycznie na kierownicy. Żałuję, że nie mam lemondki.


fot. Foto Lipek

Gdzieś w pewnym momencie rejestruję jakąś dziewczynę z boku drogi, cośtam robi z telefonem. Po jakimś czasie ona mnie dogania (!), chociaż wydaje mi się, że wcale się nie snuję. Wdajemy się w pogawędkę, przy czym Kasia jest zniechęcona i zdemotywowana, mówi, że nie bardzo chce się jej jechać dalej ale przekonuję ją, żeby jednak (o, losie, to nie pierwszy mój raz, kiedy mowa motywacyjna działa, na moje nieszczęście). Kasia proponuje, żebym jej siadła na koło ale nie daję rady więc odjeżdża. Po chwili jednak wjeżdżam na odcinek bardziej z wiatrem i zaczyna mi się lepiej jechać, doganiam ją. Potem jedziemy już razem, Kasia ciągnie mnie aż do mety drugiego okrążenia (ależ ona ma nogę!), gdzie ja podpinam się pod grupkę finiszujących z krótkiego dystansu a Kasia gdzieś znika. 

Dalej to już trochę nie ogarniam kolejności wydarzeń, chyba na trzecim kółku znów przez jakiś czas jadę sama aż dojeżdża do mnie inny zawodnik - Krzysiek. Bardzo fajnie jedziemy razem, na zmiany, choć chyba on ciągnie więcej (i dobrze, szerokie plecy to podstawa). Jedziemy tak gdzieś przez pół okrążenia po czym doganiamy Kasię, która gdzieś w międzyczasie mnie wyprzedziła (nie zauważyłam kiedy) zaczepiwszy się za kogoś. Niestety ten ktoś długo jej nie wiózł (awaria). Jedziemy zatem we trójkę. 

Tak dość sprawnie nam się jedzie ale niezbyt długo - Kasia na linii mety zatrzymuje się na bufecie, jadę z Krzyśkiem, potem Kasia nas dogania. Przez chwilę znów razem ale na tym okropnym dziurawym kawałku ja zdecydowanie wymiękam i nie daję rady znowu utrzymać koła tej dwójce, co jest katastrofalne o tyle, że właśnie odjeżdża mi pudło open ;)


fot. Foto Lipek

Resztę dystansu jadę już sama, na ostatniej prostej cisnę, ile tylko jeszcze mogę, marząc tylko o mecie i o tym, żeby zmieścić się w 3 godzinach. Na metę wjeżdżam "ledwo", ale jednak, mieszcząc się w 3 godzinach (hura!), ze stratą do Kasi niecałe 3,5 minuty... wielka szkoda, że odpadłam - choć i tak wydaje mi się, że nie wygrałabym z nią na finiszu. Trochę zła jestem na siebie za namawianie jej do dalszej jazdy ;)

W sumie zadowolona jestem - przeżyłam, nie miałam żadnej kraksy, zmieściłam się w 3h no i nie bycie ostatnią to, moim zdaniem, niezły wynik jak na kompletny brak umiejętności ścigania się w tego typu wyścigach.


fot. Foto Lipek

Mimo debiutu wyścigu w kalendarzu muszę powiedzieć, że organizacja była na naprawdę dobrym poziomie. Jedyna "wpadka" jaką zauważyłam to nieogarnięcie toalet... Pojedyncza toaleta przy muzeum nie przeżyła dużej ilości odwiedzających. Do męskiej toalety była dzika kolejka zaś w damskiej nastąpiła katastrofa ekologiczna i była ona przez to niezdatna do użytku. Dobrze, że krzaki w okolicy ;)

Natomiast pozostałe aspekty naprawdę na tip top a najbardziej jestem zadziwiona doskonałym zabezpieczeniem trasy. Może to efekt krótkiej pętli (23 km nie jest tak trudno ogarnąć). Do zabezpieczenia trasy został wydelegowany chyba cały zapas okolicznej straży pożarnej. Na praktycznie każdym skrzyżowaniu stał strażak pilnując wjazdu - nawet na takich całkiem niewielkich wjazdach i na niektórych polno-szutrowych chyba też. Dodatkowo przez cały czas po trasie krążył radiowóz. Jedyne miejsce z większym ruchem samochodowym zostało odcięte w ten sposób, że jeden pas został przeznaczony wyłącznie dla kolarzy i oddzielony słupkami a auta przepuszczano drugim pasem chyba w ruchu wahadłowym. Nie był to długi odcinek, więc nie sądzę, aby było to duże utrudnienie dla kierowców, ale dla kolarzy było to super komfortowe i bezpieczne.

Byłam też zadziwiona poziomem kultury kierowców. Jak na trasie znalazł się samochód to na widok nawet pojedynczego kolarza kierowca zjeżdżał na bok i najczęściej się po prostu na chwilę zatrzymywał (!).

Po wyścigu jako posiłek zaserwowano pyszną grochówkę z polowej kuchni. I tak jak nie przepadam za grochówką - tak ta była rewelacyjna.

Biuro zawodów sprawnie obsługiwało kolejkę, ja to w ogóle nie musiałam stać w kolejce - podeszłam do stolika żeby wypełnić i podpisać oświadczenie a pan zapytał "pro?" i po potwierdzeniu wydał mi pakiet ;) 

Komentarze

  1. Wybacz :D
    "peleton odjeżdża jakby mieli race w tyłkach" to ja wystartowałem pierwszy i nakręciłem ludzi do tych zawrotnych 50km/h od pierwszego zakrętu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, zawsze ktoś musi zacząć ;D Gratuluję dojechania w peletonie, to chyba wcale nie jest proste.

      Usuń

Prześlij komentarz