Na Gwiazdę Północy jechałam tylko po to, aby się dobrze bawić. Nie zakładałam żadnych wyników, a już na pewno zdobywania miejsc na podium. Co więcej, byłam pewna, że będę dojeżdżać „ogony”, ale nie przejmowałam się tym. Ten sezon z założenia miał być odskocznią od parcia na wynik, przypomnieniem sobie, o co chodzi w tym sporcie, i próbą odzyskania radości z jazdy, którą gdzieś ostatnio straciłam. Tym bardziej byłam zaskoczona wynikami z każdego spośród czterech etapów. Tylko na pierwszym nie zmieściłam się na podium, zaś na następnych etapach, pierwsze oraz dwa drugie miejsca zaowocowały zwycięstwem w kategorii w całym wyścigu. Co więcej, uplasowałam się na 3 miejscu open, co mnie zaskoczyło i ucieszyło jeszcze bardziej.
Poza etapem w Ełku, który jest jednocześnie jednym z etapów cyklu Mazovia, Gwiazda Północy to raczej kameralna impreza. Na najdłuższym dystansie (1/2 Pro) w generalce sklasyfikowanych zostało zaledwie 121 zawodników, w tym jedynie 10 kobiet. W związku z tym atmosfera była raczej „rodzinna” – na mecie przybijały sobie „piątki” zupełnie obce sobie osoby a na trasach nie było tłoku. Można mieć pewne zastrzeżenia co do organizacji wyścigu, który – choć nie jest przecież organizowany po raz pierwszy – miał pewne mankamenty i niedociągnięcia. Oto kilka przykładów:
- w biurze zawodów
dzień przed startem, była tylko jedna osoba więc utworzyła się spora kolejka,
- w regulaminie był zapis, że dla zawodników, którzy
opłacili start do czerwca, będzie w pakiecie koszulka – koszulki jednak nie
dostałam przy odbiorze numeru – musiałam się o nią później upomnieć, inaczej bym jej nie dostała,
- zamieszanie informacyjne – inne dystanse maratonów oraz
lokalizacje bufetów niż podane na stronie (a raz także inne niż podane przez p.
Zamanę przed startem!), brak informacji o bufetach i rozjeździe na I etapie na
stronie Gwiazdy, sprzeczne informacje o lokalizacji 2 i 3 etapu na stronie www
i na fanpage’u na Fejsie, plus – na domiar złego – brak odpowiedzi organizatora
na zapytania przesyłane przez fanpage – nieładnie,
- problem z jasnym oznaczeniem trasy na 3 etapie – bardzo
wielu zawodników śmignęło prosto zamiast skręcić bo strzałka była w mało
widocznym miejscu, droga prosto nie była otaśmowana a osoba, która stała na
rozjeździe nie dawała wyraźnych znaków, gdzie jechać.
Te niedociągnięcia rekompensują jednak fajne i urozmaicone
trasy wyścigu. Zabawa była przednia, a że w dodatku jeszcze rezultat totalnie nieoczekiwany - to wróciłam z Mazur super zadowolona.
Pierwszy etap w Ełku zaskoczył mnie stopniem trudności.
Średnia około 17km/h mówi sama za siebie. 430m przewyższeń plus sporo elementów
technicznych rodem z XC – single, ostre podjazdy, strome zjazdy – kwintesencja MTB.
Trasa była mocno interwałowa. Przyznam, że nastawiałam się na raczej
szybką trasę, którą przelecę w około 2h – a tu niespodzianka, 3h bez około
kwadransa. Te dodatkowe 44 minuty wymęczyły mnie, więc w sumie ucieszyłam się,
kiedy meta pojawiła się sporo przed planowanym końcem (trasa skrócona z 55km na
47km). To był najbardziej brudzący etap wyścigu – sporo błota po wczorajszym
deszczowym dniu – ale ponieważ w zasadzie wszędzie dało się przejechać to byłam
ochlapana błockiem z opon od stóp do głów ;) Zajęłam 4 miejsce w kategorii i 11 open.
Na drugim etapie w Prostkach niespodzianka z dystansem była
w drugą stronę – zamiast 55km było 57km – szczęśliwie różnica niewielka, jednak
mogła trochę pomieszać szyki na końcówce ;) Trasa była dość szybka, z niewielką
ilością przewyższeń i elementów technicznych – choć były fajne singlowe
fragmenty. Zaraz po starcie załapałam się do „pociągu” wycinaków z sektora i
wyrobiłam sobie na tyle dużą przewagę, że przez dobrze 20 minut nikt mnie nie
wyprzedził. Potem już jechałam normalnie ale nie oszczędzając się i w ten
sposób dotarłam do mety jako 1 w kategorii i 3 open.
Trzeci etap w Sypitkach to dzień pociągów. Załapałam się jako wagonik zaraz po starcie i potem jak gubiłam koło to dosiadałam się do następnego - i tak do samej mety z małymi przerwami (czasem też ciągnęłam, nie ma przebacz). Bardzo prosta, płaska i szybka trasa, bez żadnych elementów technicznych a przewyższeń też niewiele - czyli trasa typu "blat i ogień". Moja średnia prędkość z całego etapu to 24,3 km/h (!) a końcówka pojechana prawie dosłownie "do wyrzygu". Było pewne zamieszanie na trasie w jednym miejscu z powodu złego oznaczenia - strzałka była w miejscu raczej niezbyt widocznym, droga prosto nieotaśmowana, a sygnały dawane przez stojącego na skrzyżowaniu osobnika niezbyt jasne. Sporo zawodników poleciało tutaj prosto - ja też (za pociągiem) ale na szczęście dość szybko się zorientowałam. Straciłam tutaj pewnie z minutę ale zaraz załapałam się za kolejny pociąg (ze zwyciężczynią etapu zresztą). Za metą przybiłam piątkę z kolegą z MGR, z tegoż właśnie pociągu (który mi w końcu odjechał), i z jeszcze kilkoma osobami, które wjechały tuż po mnie. Etap ukończyłam na 2 pozycji w kategorii i także 3 open.
Przed ostatnim etapem (Stare Juchy) czułam się bardzo zmęczona i zestresowana. Być może przez to, że tak dobrze mi poszło na poprzednich etapach, stresowałam się czy uda się utrzymać obecne 1 miejsce w generalce. Noga wyraźnie była mało świeża, co czuło się od samego startu. Na początek była selekcja na podjeździe a potem cały czas tylko górki i dołki (uzbierało się znów prawie 400m w górę). Zero sekcji technicznych, bardzo szybki maraton ale dziś było mi trudniej komuś siąść na koło i raczej sama jechałam. Co ciekawe, średnia moc po wyścigu pokazywała, że pojechałam ten etap najmocniej, ale w moim odczuciu wcale tak nie było, jako najmocniej pojechany odczuwałam poprzedni etap. Zajęłam tu także drugie miejsce (4 open) co pozwoliło mi ostatecznie wygrać generalkę.
Podsumowując, w zasadzie przez cały wyścig jechało mi się świetnie. Na pierwszym etapie jechałam zupełnie bez parcia na wynik więc czwarte miejsce mocno mnie zaskoczyło i zmotywowało do mocniejszej jazdy na kolejnych etapach, natomiast na ostatnim etapie odczuwałam już zmęczenie całym wyścigiem ale i tak noga podawała całkiem nieźle jak na czwarty dzień mocnego ścigania. Wyniki dla mnie zaskakujące, bardzo mnie jednak cieszą. W powiązaniu z dobrą jazdą na wcześniejszym Tatra Road Race oznaczają bowiem, że nie jest ze mną jeszcze tak źle, jak wyglądało w poprzednim sezonie a praca z Wojtkiem Marcjoniakiem oraz odpoczynek głowy od prób wskoczenia na podium i odejście od zwykłego schematu wyścigów dały dobre efekty.
Przede mną jeszcze tylko jeden zaplanowany wyścig - wjazd na Śnieżkę...
Trzeci etap w Sypitkach to dzień pociągów. Załapałam się jako wagonik zaraz po starcie i potem jak gubiłam koło to dosiadałam się do następnego - i tak do samej mety z małymi przerwami (czasem też ciągnęłam, nie ma przebacz). Bardzo prosta, płaska i szybka trasa, bez żadnych elementów technicznych a przewyższeń też niewiele - czyli trasa typu "blat i ogień". Moja średnia prędkość z całego etapu to 24,3 km/h (!) a końcówka pojechana prawie dosłownie "do wyrzygu". Było pewne zamieszanie na trasie w jednym miejscu z powodu złego oznaczenia - strzałka była w miejscu raczej niezbyt widocznym, droga prosto nieotaśmowana, a sygnały dawane przez stojącego na skrzyżowaniu osobnika niezbyt jasne. Sporo zawodników poleciało tutaj prosto - ja też (za pociągiem) ale na szczęście dość szybko się zorientowałam. Straciłam tutaj pewnie z minutę ale zaraz załapałam się za kolejny pociąg (ze zwyciężczynią etapu zresztą). Za metą przybiłam piątkę z kolegą z MGR, z tegoż właśnie pociągu (który mi w końcu odjechał), i z jeszcze kilkoma osobami, które wjechały tuż po mnie. Etap ukończyłam na 2 pozycji w kategorii i także 3 open.
Przed ostatnim etapem (Stare Juchy) czułam się bardzo zmęczona i zestresowana. Być może przez to, że tak dobrze mi poszło na poprzednich etapach, stresowałam się czy uda się utrzymać obecne 1 miejsce w generalce. Noga wyraźnie była mało świeża, co czuło się od samego startu. Na początek była selekcja na podjeździe a potem cały czas tylko górki i dołki (uzbierało się znów prawie 400m w górę). Zero sekcji technicznych, bardzo szybki maraton ale dziś było mi trudniej komuś siąść na koło i raczej sama jechałam. Co ciekawe, średnia moc po wyścigu pokazywała, że pojechałam ten etap najmocniej, ale w moim odczuciu wcale tak nie było, jako najmocniej pojechany odczuwałam poprzedni etap. Zajęłam tu także drugie miejsce (4 open) co pozwoliło mi ostatecznie wygrać generalkę.
Przede mną jeszcze tylko jeden zaplanowany wyścig - wjazd na Śnieżkę...
Właśnie w Sypitkach jechałem za Tobą na kole, na tym feralnym rozjeździe Ty po jakimś czasie stanęłaś i coś krzyczałaś, ja niestety pojechałem za grupą. Zawróciliśmy po ok. 2,5 km. Ciężko było gonić. Lipa była z tym rozjazdem, gdybym jechał sam to pewnie bym zauważył, a jak się jedzie na kole to niestety, patrzy się na tego przed.
OdpowiedzUsuńTeż tak mam - jak jadę za kimś to trochę przestaję zwracać uwagę na znaczki :) Już kilka przestrzeleń mniejszych i większych w ten sposób zaliczyłam. Pozdrówki, M.
Usuń