Podsumowanie sezonu - 2018

Wielkimi krokami zbliża się kolejny sezon, pora byłaby najwyższa coś podsumować - tym bardziej, że okres roztrenowania już za mną i treningi przygotowujące do kolejnego sezonu już w całkiem zaawansowanym stadium.

Plan na 2018 był prosty - wyluzować się, przestać się przejmować wynikami i zacząć się bawić jazdą na rowerze. Sądzę, że ten plan zrealizowałam w 100% włącznie z tym, że przybyło mi kilka kg na wadze, których nie mogę się pozbyć ;D 

Miałam w tym roku cztery wyścigi planowe i dwa nieplanowe. Te nieplanowe były naprawdę nieplanowe i wpadły zupełnie spontanicznie - może od nich zacznę.

Pierwszy nieplanowany start to Puchar Sienkiewicza - drugi mój w życiu wyścig szosowy ze startu wspólnego po płaskim. Wyszedł mój brak doświadczenia w tego typu wyścigach - złe ustawienie na starcie, niepotrzebne próby ucieczek wreszcie - złe rozłożenie sił. Ale wyścig był fajny i nie byłam ostatnia ;D Dużym plusem była naprawdę świetna organizacja wyścigu i rewelacyjne zabezpieczenie trasy - choć była to jego pierwsza edycja.


fot. Foto Lipek

Drugi z nieplanowanych startów to MTB Cross Maraton w Zagnańsku. Znana  i raczej lubiana przeze mnie trasa, która w zeszłym roku umęczyła mnie i zdołowała straszliwie. Tym razem, zupełnie bez napinki, a i warunki lepsze, jechało mi się fajnie (chociaż dupowołowato) i niespodziewanie udało się wskoczyć na pudło, acz wielką zasługą tutaj była mała frekwencja pań oraz skrócona trasa.

fot. MTB Cross Maraton


Cztery wyścigi planowe - były co prawda faktycznie planowe ale bez jakichś bardzo konkretnych założeń.

1) Etapówka szosowa Lubelska Vuelta miała być czymś dla mnie całkiem nowym. Cztery etapy - dwa starty wspólne i dwie czasówki, w sumie prawie 200km - w ciągu trzech dni. Miał to być sprawdzian odporności fizycznej i psychicznej. Nie zakładałam zajęcia żadnego konkretnego miejsca, chciałam po prostu to przejechać. Przejechałam. W kategorii na obu czasówkach byłam pierwsza, na obu startach wspólnych druga. Z dwóch ;) Na pocieszenie jednak - w open nie byłam ostatnia na żadnym etapie no i przywiozłam trofeum za 5 miejsce w generalce open. Do tego, wykręciłam kilka rekordów, a bo tak: w tygodniu z wyścigiem 467km, z czego przez 4 dni (dni pobytu w Parczewie) - 341,5 km oraz rekord dzienny 162 km. Te cztery dni to był klasyk z widzianej kiedyś przeze mnie koszulki: "eat, bike, sleep, repeat". Odpoczęłam, wyluzowałam się, poznałam świetnych ludzi i nowe miejsca. Było fantastycznie... ale nie chcę więcej ;)


2) Tatra Road Race. Żelazny punkt programu. Tutaj poczyniłam pewne założenia (pobicie czasu i przejechanie wszystkiego w siodle). Złapanie gumy na trasie nie pozwoliło mi na ich pełne zrealizowanie ale gdyby tej gumy nie było - to by się udało. Po tym wyścigu czuję się zwycięzcą, gdyż z moją masą walka z przewyższeniem na trasie nie jest łatwa - jednak się udało. Jechało się bardzo dobrze, wszystko w siodle. Jak zwykle organizacja na tip top i świetna atmosfera. Jak zwykle też, pogoda wtrąciła swoje trzy grosze... ;)

fot. Barbara Dominiak


3) Gwiazda Północy. Tutaj znowu, chodziło o zabawę - choć nie ukrywam, że z tyłu głowy gdzieś siedziała mi myśl o pudle. No i dość niespodziewanie dla mnie samej - to pudło było. Na każdym etapie poza pierwszym oraz - wygrana w kategorii w generalce (3 open). Pierwszy etap zaskakująco trudny (tutaj miała swój udział pogoda, całkiem porządnie polało w dniach poprzedzających) ale następne już lżejsze i dużo szybsze. O dziwo, noga całkiem dobrze podawała przez wszystkie dni, choć w ostatnim dniu zmęczenie już dało o sobie znać. Atmosfera na wyścigu kameralna i bardzo sympatyczna ale p. Zamana mógłby poprawić pewne sprawy organizacyjne, w końcu ten wyścig jest już organizowany od kilku ładnych lat a choroby wieku dziecięcego wciąż nie minęły.

fot. Mazovia MTB


4) Rowerem na Śnieżkę. O ile poprzednie moje wjazdy na tę górę były całkiem satysfakcjonujące, o tyle wjazd 2018 chętnie wymazałabym ze swojego dzienniczka startowego ;) Warunki były fatalne (zimno, mgliście i deszczowo), ja zbyt ciężka i zbyt nastawiona na poprawienie czasu a przełożenia w rowerze i opony zbyt twarde. Efekt - czas dużo gorszy niż założyłam i tylko 4 miejsce (3 miejsce straciłam podchodząc na piechotę ostatni odcinek trasy...).

fot. Rowerem na Śnieżkę


Podsumowując - poza ostatnim wyścigiem sezon był bardzo udany. Faktycznie skupiłam się na zabawie i jeździe w samej sobie - a że przy okazji były całkiem niezłe wyniki to tym bardziej jestem zadowolona. Jak widać, podjęcie współpracy z Wojtkiem Marcjoniakiem z TTS to była pozytywna zmiana. Jest ciężko - czasem mam Wojtka ochotę zabić jak schodzę z roweru (tylko nie mam na to siły) - ale jest też efektywnie. Wojtek jest bardzo sumienny i szczegółowy w rozpisywaniu treningów i na bieżąco reaguje na różne okoliczności (np. choroba, niespodziewany atak śniegu [wtedy zazwyczaj rzucam wszystko i lecę na biegówki] czy inne zmiany, które wymuszają zmodyfikowanie treningu. Jakby jeszcze umiał magicznie mnie odchudzić to byłoby w ogóle idealnie ;)

Co na ten rok... Jeszcze dokładnie nie wiem ale chyba trzeba by pojeździć więcej MTB bo zapomnę jak to się robi ;) Oczywiście jestem już zapisana na TRR. Zapisałam się też już na Nowy Targ Road Challenge (i to będzie naprawdę challenge...). Poza tym jeszcze brak precyzyjnych planów. Może by tak wrócić do MTB Cross Maratonu...?

Komentarze