diabły i czarownice pozmieniały strzałki na trasie (Piekoszów)

Piekoszów sprzed dwóch lat to była esencja MTB - połączenie najciekawszych kawałków z Nowin i Chęcin - trasa dla mnie dość mordercza, którą wówczas jechałam gdzieś z 4,5h. Nastawiłam się zatem na czas bliski temu właśnie oraz postanowiłam nie spalić się zaraz po starcie ;)

Na miejscu melduję się dość późno, nie mam już czasu na rozgrzewkę i objazd fragmentu trasy. Nie spotykam nikogo znajomego przed startem, od razu ładuję się do sektora ale tutaj wdaję się w gadkę z kilkoma panami. Jeden z nich chwali się fullem i tym, jak cudnie się na nim jedzie przez piekielne łąki końcówki (w tym roku ma tego nie być).

fot. Jakub Pecio

Dopiero po starcie przypominam sobie początek i kraksę Zosi Czyż dosłownie tuż za bramą startową. Dziś też nie obywa się w moim sąsiedztwie bez pecha - kolega chwalący się fullem zaraz po starcie, na szutrze, łapie gumę... ;)

fot. Jakub Pecio

Staram się nie dać ponieść ogólnemu zapier... jadę ciut spokojniej niż bym mogła i dość długo jedzie mi się dobrze. Nie jest tak strasznie jak było dwa lata temu, trasa chyba nieco złagodzona - choć nie brak fajnych technicznych fragmentów, z których niektóre przypominam sobie w trakcie jazdy - między innymi fantastyczną sekcję hopek, chyba wyjeżdżonych przez quady, gdzie wystarczy pompować rowerem odpowiednio aby złapać flow i odpocząć. Jest też zjazd koło jaskini, z którym mam porachunki - tym razem udaje mi się tutaj zjechać fragment od samej góry ale potem wymiękam ;)

fot. MTB Cross Maraton

Niestety, na trasie jest także sporo znienawidzonego przeze mnie błota. Na początku jeszcze błota przejeżdżam ale im większe zmęczenie tym częściej schodzę i przebywam błota na piechotę. Podprowadzam też rower na kilku cięższych podjazdach (końcówki), za to zjazdy lecę na przysłowiową "krechę" - gdzieś na jednym kamienistym gubię bidon z izo - ale zauważam to dopiero kilka minut później więc już się po niego nie wracam - tym bardziej, że mam bukłak więc strata niewielka (szczęśliwie ktoś jadący za mną podniósł bidon i odniósł go do biura zawodów za co bardzo dziękuję, ten izotonik bardzo mi się przydał na mecie). Oczywiście na trasie mam jakiś kryzys, jak zwykle - jednak jest on dość krótkotrwały bo następujący wkrótce wkurw (a dlaczego, to poniżej) skutecznie dodaje mi energii.

fot. MTB Cross Maraton

Gdy wreszcie błoto się kończy i można normalnie jechać - skręcam w złą drogę na zjeździe. Strzałka według mnie pokazuje w prawo więc lecę - za mną leci też jeszcze jeden biker, który właśnie się szykował do wyprzedzania ale nie zdążył przed skrętem. Jedziemy spory kawał i dopiero na kolejnym rozjeździe zaczynamy się zastanawiać, czemu nie ma strzałek... pytamy o strzałki przejeżdżającą na rowerach rodzinkę, która kieruje nas na wprost więc jedziemy tam... ale strzałek nadal niet. Tory kolejowe, przez które trzeba przenieść rower wzbudzają już moje podejrzenie, że to nie tu ale jeszcze jadę kawałek za kolegą, który śmignął daleko do przodu. Dojeżdżam do asfaltu, duża ruchliwa droga - to ewidentnie nie tędy. Wracam do miejsca, gdzie ostatnio widziałam strzałkę, chyba tutaj też coś mylę bo nie wracam dokładnie w to samo miejsce tylko wyjeżdżam ciut dalej na trasę - tutaj wyraźnie są już strzałki. Na tej zmyłce tracę około 16 minut i kilka miejsc w klasyfikacji. Jadę dalej na ostrym wkurwie i adrenalinie, o kryzysie już nie pamiętam bo teraz zależy mi na tym, żeby chociaż trochę nadrobić straconego czasu.

fot. MTB Cross Maraton

Kolejne miejsce, gdzie zatrzymuje się, a razem ze mną też akurat za mną jadąca Krysia Żyżyńska (z dystansu Master), to rozjazd ze strzałkami w dwie strony... i to nie tylko te najbliższe strzałki ale też kilka dalszych - w zasięgu wzroku. Kurde no ewidentnie coś ktoś tutaj narozrabiał z tymi strzałkami. Krysia z jeszcze jednym bikerem lecą w prawo więc ja nie będę się wyłamywać. Szczęśliwie tym razem wybór drogi był dobry. Oni jadą dużo szybciej i odjeżdżają mi i dalej jadę sama.

fot. MTB Cross Maraton

Gapię się w Garmina bo na pierwszej zmyłce uruchomiłam nawigację, żeby w razie czego trafić do Piekoszowa... i przegapiam skręt w prawo. Zapierniczam prosto i po chwili orientuję się znowu, że nie ma strzałek. Wracam (kolejne 3 minuty w plecy). Dojeżdżam do mety gdzie zdziwiona Grażka pyta mnie - "ale jak to, przecież ja tu już stoję z dobre 15 minut albo i więcej a nie pamiętam żebym Cię wyprzedzała, awaria jakaś?" Niezbyt powstrzymuję się od przeklinania w tym momencie... ;)

fot. MTB Cross Maraton

Idę do Mirry, potem do Maziego - niestety z moim zmyleniem trasy niewiele da się zrobić (nie można skorygować czasu a tym bardziej zajętego miejsca). Efekt - dojechałam ostatnia w openK i prawie ostatnia w open w ogóle. Gdyby nie zmyłka to byłabym 4 w kategorii.

Szlag.
Ale przynajmniej foty fajne ;)

Komentarze